środa, 30 kwietnia 2014

Rozdział 24

Jak na porządnych ludzi przystało pożegnaliśmy się przed dzisiątą i ruszyliśmy w drogę powotną. Jechałam za Lou, który co chwilę mnie rozpraszał dzwoniąc aby upewnić się czy wszystko gra.
- Tak, idioto. Przestań dzwonić - powiedziałam króryś raz z kolei. Śmiała się w tedy tylko i rozłączał aby za 10 minut znów przerwać moją ciszę.
Kiedy skręcił w swoją stronę, a ja pojechałam w swoją mój telefon znów zaczął wibrować. Włączyłam na głośno mówiąc lekko już zirytowana jak i rozbawiona.
- Czego znowu? - przygryzłam wargę czekając na odpowiedź.
- Och, Black. Czyżbyś była zajęta? - odezwał się Ed po drugiej stronie. Nie zapowiada się miła pogawędka.
- Umm. W sumie jadę samochodem. Coś ważnego? - skręciłam w lewo, kierując się do hotelu.
- Coś interesującego napewno. - do rzeczy Edward'zie do rzeczy. - Tak, to coś ważnego. Za ile będziesz w apartamencie?
- 5 minut. - rozłączył się w chwili, gdy wjechałam na parking. Niepewnym krokiem ruszyłam na górę. Ed stał przy drzwiach z jakąś kopertą.
- Dobry czas Black - przewróciłam oczami.
- A więc co jest tak bardzo ważnego?
- Twoja dyscyplina i dane słowo oczywiście. - uśmiechnął się nie za bardzo przyjemnie. Wpuściłam go do środka i ściągnęłam buty.
- Tak? - rzucił mi na stół ową kopertę. Wyciągnęłam z niej parę zdjęć, na których leżę z Lou w łóżku. On mnie obejmuje, a ja wtulam się w jego tors. O cholera...
Spojrzałam na niego udająć niewzruszoną co go najwyraźniej tylko bardziej rozłościło. Co za kretyn zrobił i wysłał te zdjęcia?! Obiecuję, że dorwę i zabiję.
- Powiesz mi co to znaczy? - uniósł jedną brew.
- Skoro muszę - uśmiechnęłam się ironicznie. O tak, babe. Amanda powraca.
- Słucham - usiadł obok mnie na kanapie.
- Nie mogłam go zabić...
- Bo? - westchnęłam teatralnie.
- Daj mi dokończyć, a nie wcinasz się w każde moje słowo - zmierzył mnie uważnie skanując moje ciało. Gdy jego wzrok padł na mojej szyi wciągnął głośno powietrze.
- Zaznaczył cię - zakryłam szybko to włosami.
- Jak spałam - broniłam się.
- Dopuściłaś go za blisko siebie. Miałaś zrobić to szybko i skutecznie, a z tego co widzę nie masz nawet zamiaru tego zrobić.
- Mam zamiar! - stanęłam zaraz za nim. W jednej chwili trzymałam się za piekący policzek. Przyłożył mi. Najnormalniej w świecie dostałam z liścia.
- To działaj słońce - mruknął ciągnąc mnie za podbrudek. Byłam milimetry od jego ust. - Bo inaczej wiesz co się stanie. Ma być dystans i kontrola.Wiem, że na niektórych działasz aż nad to, ale opanuj się. - szepnął szczerząc się. - Zrozumiano?
- Tak - przełknęłam ślinę gdy przystawił swoje usta tuż przy moim uchu.
- Grzeczna dziewczynka. - odepchnął mnie lekko. - Sory za ten policzek, nie pozwolę aby mój pracownik podnosił na mnie ton. Do następnego Black - rzucił na odchodne - A i jutro podeślę ci jakiegoś typa, co raz więcej wyrzutków na tym świecie - cmoknął z dezaprobatą i zamknął za sobą drzwi. A ja po prtostu stałam z otwartą buzią patrząc się na nie. Czy on mi właśnie przywalił?!

Next po weekendzie x
Czytasz---->Komentujesz

niedziela, 20 kwietnia 2014

Rozdział 23

Ufać komuś, zatracić się w nim, nie pozwolić mu odejść...

Jechałam tak może bez rzadnego celu przez pół godziny. Telefon co chwilę wibrował powiadamiając o nowej wiadomości lub dzwonił. Nagle wszyscy przestali być zajęci i postanowili mnie bombardować telefonami. Uroczo.
Dotarłam w końcu nad małe jeziorko. Stanęłam blisko brzegu i wysiadłam z samochodu. Było cicho. Rzadnych ludzi, rzadnej żywej duszy. Po prostu. Pustka. Taka sama pustka jak we mnie. W jednej chwili czuje radość z perspektywy spędzania czasu z Cass lub Lou, a potem... oni albo odchodzą, albo nie mają dla mnie czasu. Może jestem egoistką, może Tomlinson naprawdę nie mógł przyjechać, ale z drugiej strony mógł mi wytłumaczyć. 'Nie dałaś mu dojść do słowa', obwinia mnie moje wewnętrzne JA.
Ma rację. Powinnam dać mu się wytłumaczyć. Westchnęłam teatralnie i położyłam się na trawie. Po chwili mój telefon znów zadzwonił. Na szczęśćie był to Lou.
- Tak? - wytarłam mokre policzki.
- Am... Nareszcie. Czemu nie odbierałaś?
- Jak się prowadzi nie należy rozmawiać przez telefon.
- Słaba wymówka.
- Ale zawsze jakaś - otrzepałam się z trawy powoli wstając.
- Martwiłem się
- Niepotrzebnie - przewróciłam oczami. Udawana troska mnie irytuje. Kopnęłam kamyk i z pluskiem wpadł do wody.
- Jesteś nad wodą? - spytał nagle.
- Taa. Tak sądze. W koło las i jezioro. Tak. Jestem nad wodą.
- A gdzie dokładnie?
- Mnie się pytasz? A bo ja wiem.
- Am. Zobacz na tabliczkę.
- Tu nie ma rzadnych tabliczek - fuknęłam.
- A wiesz jak wrócić?
- Ta, chyba tak.
- Spotkasz się ze mną?
- Zajęta jestem - przygryzłam wargę.
- Czym?
- Pytanie brzmi: Kim?
- Amanda - warknął.
- Gadam z panem ślimakiem. Jest o wiele milszy od ciebie, przystojniejszy, bardziej czarujący i ma dla mnie czas. - odparowałam.
- Skarbie. Mogę cię równie dobrze namierzyć więc albo wracasz albo ja tam po ciebie jadę.
- Wybieram drugą opcję. Przywieź coś do picia. Tu jest cholernie gorąco. - usłyszałam jego słodki śmiech.
- Będę nie długo.
- To znaczy? Wysycham
- To wróć. Bo zanim cię namierze minie trochę czasu.
- Poczekam  - rozłączyłam się i spowrotem usiadłam na trawie.

(...)

Godzinę później obok mojego samochodu stanął samochód Lou. Wysiadł z niego i wyjął z bagażnika koszyk. E? Piknik robi czy co? Podszedł do mnie i usiadł obok. Przekręciłąm głowę na bok czekając aż zacznie mówić.
- Tęskniłem - tego się nie spodziewałam usłyszeć - A ty?
- Pan ślimak dotrzymał mi towarzystwa...
- Oj, zamknij się - wpił się w moje usta kładąc się na mnie. Zaplątałam palce w jego włosach i poddałam się pocałunkowi. Nie był agresywny, choć w pierwszym momencie mógł się taki wydawać. Całował delikatnie, czule przy czym gładził moje udo. Tak szybko jak zaczął mnie całować, tak syzbko ze mnie zszedł i podał mi puszke Coli. Uśmiechnął się i zaczął się rozbierać.
- Lou. Co ty wyrabiasz?
- Będę się kąpać - był już w samych bokserkach. Znów zaparło mi dech na widok atramentu na jego skórze i jego mięśni. Nie wiem co robi, ale niech robi to dalej. Zaśmiałam się cicho przyciągając jego uwagę.
- Czy ja cię bawię?
- Nie skąd, że znowu. - wstałam uśmiechając się.
- To o co chodzi Black. Masz zamiar się do mnie przyłączyć czy mam cię tam sam wrzucić? - wskazał głową na jezioro.
- Nie ma mowy. Jest za zimno.
- Przyzwyczaisz się. No chodź. - pociągnął mnie i jednym ruchem zdjął moją bluzkę.
- Louis. Nie - zakryłam swoje ciało rękoma.
- Przecież nie jesteś goła. Skarbie, chodź. - rozpiął guzik moich jeansów i lekko je zsunął. Uśmiechnął się łobuzersko - Stringi? - zarumieniłam się. - Tym bardziej się rozbieraj.

Więc mamy 23. Proszę o komentarze gdyż motywują. Za błędy przepraszam. I życzę Wesołych Świąt, utzrymania się w ppostanowieniach i mokrego lanego poniedziałku.
<3 <3 <3
Czyatsz----> Komentujesz

czwartek, 17 kwietnia 2014

Rozdział 22

Miłość jest celem życia każdego człowieka, miłość jest jedyną możliwością na przetrwanie...

Nawet, gdy zamknę oczy mam go przed sobą. To jak mnie całuje, głaszcze mój policzek, pieści mój nos swoim. To wszystko mnie przerasta, ale nie chcę przestawać. Chcę trwać z nim tak do końca życia. Czuć jego zapach, jego dotyk od którego dostaje gęsiej skórki. Widzieć jego uśmiech i te piękne oczy. Słyszeć jego śmiech, jego anielski głos. Wczoraj chciałam go zabić, dziś nie wiem co bym bez niego zrobiła.
- Am... - Cass pstryknęła mi przed oczami wybudzając mnie z moich fantazji. Stałyśmy w ósmym dziś sklepie z bielizną nie mogąc nic dla siebie wybrać. Dokładniej Cass nie mogła, gdyż ja brałam wszystko co było choć trochę czarne, białe lub czerwone. Stawiam na klasyk. Moja przyjaciółka miała właśnie na sobie miętowy stanik zrobiony praktycznie z samej koronki, tylko pasek biegnący wzdłuż sutka zakrywał jej dość duże piersi. Do tego miętowe majtki coś ala bokserki, ale takie krótkie całkowicie prześwitujące. Umm... I jakieś frędzle zwisające po obu stronach jej szczupłych ud. Tak. Cass miała zupełnie inny gust co do bielizny niż ja.
- Słodko - uśmiechnęłam się uroczo.
- Ugh. To nie ma być słodkie, tylko seksowne. - przewróciła oczami.
- To czemu nie wybierzesz czegoś w seksownych kolorach?
- Proszę cię. Czerwień, czarny i biały to podstawowe kolory bielizny. Czym się tu wyróżnię?
- Może niczym, ale przynajmniej nie odstraszysz - puściłam jej oczko. Fuknęłą poirytowana chowając się za zasłoną. - To jak ci się układa z tym... jak on tam miał? - próbowałam sobie przypomnieć imię jej kochasia.
- Marcel?
- Co? A on nie miała na imię...
- Tak tak. Ma na imię inaczej, ale wszyscy mówią na niego Marcel. Mówię ci. Jest uroczy.
- Taa. Napewno - zaśmiałam się z jej głupoty. Rzaden chłopak nie jest uroczy. No może tylko jeden. Ale on, to wyjątek. Potrząsnęłam głową nie chcąc znów się rozmarzyć i założyłam buty. Cass w końcu wybrała granatową i fiołkową bieliznę. W przeciwieństwie do mnie, bo mi tego starczy do końca życia. Mieli ładne wyprzedaże. Podałam ekspedientce kartę i wpisałam kod. Po tem zapłaciła Cassie i wyszłyśmy ze sklepu.
- Twoi rodzice przysyłają ci kasę cały czas? - spytałam, gdy siadałyśmy w Starbucks'ie.
- Ta. Ale tylko do końca studiów.
- Jeszcze się nie zaczęły więc możesz szaleć - zaśmiała się i zamówiła dla nas cappucino. Po dłuższym zastanowieniu zamówiłam jeszcze tiramisu. Tak jakoś naszła mnie ochota. Cass podziękowała, gdyż 'nie chce przytyć'. - Misiek. Wiesz, że miałyśmy ci coś wybrać do szkoły do ubrania, a nie bieliznę?
- Kurde- pacnęła się ręką w czoło. - Wyczerpałam mój limit zakupowy na dziś. Ta bielizna kosztowała fortune - przygryzła wargę.
- Spokojnie. Wypijaj i pójdziemy coś kupić. Ja stawiam - wyszczerzyłam się ciesząc się z perspektywy uszczęśliwienia mojej przyjaciółki.
- Nie ma mowy - zaprotestowała.
- Jaki masz rozmiar spodni? - spytałam wstając.
- 36. A co?
- Zaraz wracam. Mam na myśli za pół godziny. - chciała znów się sprzeciwić, ale uciszyłam ją wkładając jej do buzi kawałek tiramisu i odeszłam od stolika. Weszłam do Cubus'a i znalazłam dla niej dwie pary zwykłych jeans'ów i czarny sweter ala nietoperz. Nabrałam jej jeszcze jakiś dodatków typu kolczyki, wisiorki itd. Ja nie przegapiłam okazji i kupiłam sobie nerdy.
Gdy wróciłam do stolika nie była sama. Siedział z nią jakiś brunet i trzymał ją za rękę. Podeszłam śmiało nie 'chcąc' im przerywać. Położyłam z impetem torbę przed nimi i uśmiechnęłam się słodko do intruza.
- Marcel, tak? - spytałam widząc jego zdziwienie. Wstał i podał mi rękę. Umm.. Naprawdę 'uroczy'.
- Ty musisz być Amanda. Am?
- Amanda - syknęłam. - Tylko dla bliskich Am.
- Am.. - Cass stanęła obok mnie.
- Nic się nie dzieje. Chcę go po prostu poznać.
- Raczej go odstraszasz - szepnęła mi do ucha. Wyszeptałam jej 'wiem' i pożegnałam się z Marcelem.
- To co, na nas czas - pociągnęłam ją za sobą.
- Umówiłam się z nim.
- Kiedy? - zatrzymałam się nagle.
- Umm. Teraz. Myślałam, że już kończymy zakupy.
- Ach - zdołało mi się wyrzucić. Cudownie.
- Nie jesteś zła?
- Nie, skąd że znowu. Jestem cholernie zła. O tak. To dobre określenie.
- Am.. ja
- Daj spokój - uciszyłam ją. - Narazie. - odeszłam od niej z ochotą przywalenia komuś. Zaśmiałam się choć wcale nie było mi do śmiechu. Przyjaciółka wolała jakiegoś frajera o de mnie. Nie wiedząc co ze sobą począc wykręciłam numer Lou z policzkami już mokrymi od łez.
- Am..
- Lou. Potrzebuję cię.
- Co się stało? - wyczułam zmartwienie w jego głosie.
- Gdzie jesteś?
- W pubie blisko twojego hotelu.
- Przyjdź do mnie za 10 minut. Proszę...
- Amanda, ale ja nie mogę...
- Okej - rozłączyłam się i wsiadłam do auta. No to jedziemy. Jak najdalej od tych fałszywców. Jak najdalej od moich wstrząśniętych uczuć. Jak najdalej od wszystkiego.

Soooł Sorry. Wiem, miało być w weekend, ale nie było czasu. Teraz mam go w nad miar więc będę pisać. Next chyba w sobotę. <3
Czytasz----> Komentujesz

środa, 9 kwietnia 2014

Rozdział 21

Przebrałam się, wytrałam twarz i wróciłam do Louis'a. Klepnął miejsce obok siebie i opatulił mnie swoimi ramionami, gdy już byłam na łóżku. Nie pojmowałam co się stało. Jakim cudem on nie jest na mnie zły. Przecież... chciałam go zabić.
- Gdybym się nie obudził zabiłabyś mnie - poczułam jego ciepły oddech na karku. Aż tak długo nad tym myśłał?
- Wiem Lou - łza spłynęła po moim policzku mocząc poduszkę. - Tak bardzo chcę cofnąć czas - mruknęłam. Pocałował mnie w tył głowy i zasnęłam.

(...)

Obudziły mnie słodkie buziaki składane na moim policzku, czole i szyi. Mruknęłam zadowolona, gdy pociągnął mnie za dolną wargę.
- Dzień dobry kochanie - kochanie? Coś mnie ominęło. Taa. Ta noc.
- Hej Lou. - otworzyłam oczy by ujrzeć rozpromienioną twarz Tomlinsona. Pochylał się na de mną w samych bokserkach. Um.. Co za widok. Jego ciało pokryte tatuażami i kolczyki w wardze i brwi.
- Mógłbyś się ubrać - zaśmiałam się.
- Aż taki obrzydliwy jestem? - wyszczerzył się.
- Wręcz przeciwnie. Rozbudzasz mnie - cmoknęłam go w kącik ust. Przygryzł wargę i wpił się w moją szyję. - Lou. To gilgocze. - wiłam się czując jak jego język zatacza kółka na mojej skórze. Syknęłam z bólu gdy zębami przejechał... Nie, nie, nie. - Tomlinson, ty debilu. Nie mów, że zrobiłeś mi malinke na szyi! - zepchnęłam go z siebie i pobiegłam do lustra. Ugh. Jest. - Zabije cię - rzuciłam się na niego, ale w pore zareagował i wylądowałam na jego torsie. Śmiał się chwilę, a potem umilkł głaszcząc mnie po głowie.
- Musiałem cię zaznaczyć
- Hę? A co ja terytorium?! - oburzyłam się.
- Nie. Jasne, że nie. Po prostu wszyscy muszą wiedzieć, że jesteś moja - cmoknął mnie w czubek głowy. Jaka twoja czubie?!
- To znaczy? - zachęcałam by kontynuował.
- Skoro jesteśmy razem...
- Co? - otworzyłam szeroko oczy wstając. Przyciągnął mnie znowu do siebie karząc się uspokoić.
- Am. Kochanie, chciałaś mnie zabić w nocy. Nie pamiętasz?
- Ale co to ma wspólnego z byciem razem.
- Nic - wzruszył ramionami. - Powinienem cię zabić kiedy ty to chciałaś zrobić - przełknęłam głośno śline czekając na to co ma do powiedzenia. - Ale nie chcę cię tracić, więc uczciwie będzie jak po będziesz trochę ze mną. Tak na pokute. - zaśmiał się. Zapewne z mojej miny - Nie patrz się tak na mnie. Wiem, że mnie lubisz - puścił mi oczko.
- Ta. Ale mam nadzieję, że to nie wiąże się z sypianiem z tobą.
- Jeśli nie chcesz - uśmiechnął się słabo - Nie martw się. Nic ci nie zrobi. - podniosłam na niego zmęczony wzrok.
- Pewny?
- Na 100% - uniósł mój podbrudek lekko cmokając moje usta. - Zrobiłem śniadanie. Zjemy i odwiozę cię do domu. Muszę coś załatwić.
- Okej - przygryzłam wargę. Nadal nie docierało do mnie jakim cudem mi wybaczył.

(...)

- Mogę przyjechać po ciebie wieczorem? Pójdziemy z chłopakami gdzieś. - spytał, gdy wysiedliśmy z windy.
- Chciałabym, ale nie mogę. Obiecałam Cass, że poszalejemy dzisiaj.
- Może jechać z nami - cmoknął mnie w głowę.
- Mhm. Kuszące, ale nie skorzystam. Odpoczywam od was - zaśmiałam się cicho.
- Odpoczywasz o de mnie - przycisnął mnie do ściany masując moje udo. Miałam w tedy taką ochotę się na niego rzucić, ale opanowałam swoje brudne myśli.
- Tak. Dokładnie - mruknęłam. Puścił mnie i odprowadził pod drzwi skradając szybko całusa i obiecując, iż wkrótce zadzwoni. Nie spiesz się Tomlinson.
W apartamencie panowała grobowa cisza. Na paluszkach dotarłam do sypialni Cassie i aż podskoczyłam słysząc głos za sobą.
- Mogę wiedzieć co ty wyrabiasz? - moja przyjaciółka stała z kubkiem kiślu w ręcę za mną.
- Szukałam cię. - wyszczerzyłam ząbki.
- To po co się skradałaś.
- Myślałam, że śpisz - ściągnęłam z nóg szpilki i ułożyłam je koło sofy.
- Jest 9.00. Od kiedy ja tak długo śpię?
- W sumie. Nie wiem. - uśmiechnęłam się. - To co. Gdzie dzisiaj idziemy?
- Może do galerii? Nie mam co włożyć na pierwszy dzień szkoły. Ale ty lepiej opowiadaj co z Lou.
- W sumie możemy iść. A z tym bałwanem... Dużo by mówić.
- Mam czas - usiadła wygodnie w fotelu wyczekując, aż zacznę mówić.
No więc opowiedziałam jej o wszystkim. Wszystkim, nie w liczając oczywiście tego, że chciałam go zabić. Zakończyłam moją opowiastkę i wzięłam głęboki oddech.
- Wow. Czyli jesteście teraz parą? - spytała podsumując.
- Można to tak ująć. - wstałam chcąc wziąć prysznic i się przebrać.
- Jest uroczy w stosunku do ciebie. - zatrzymała mnie, gdy byłam przy drzwiach. Uśmiechnęłam się sama do siebie.
- Też tak sądzę.

Sooł. Jest już 21 rozdział. Bardzo się cięsze, że czyta mój blog powiedzmy przynajmniej te 5 osób ^^ Kocham was xx
Czytasz----->Komentujesz
Next w weekend

sobota, 5 kwietnia 2014

Rozdział 20

- Co to kurwa miało być? - wrzasnął podnosząc mnie z podłogi. - Mogłaś mnie zabić.
- Wiem o tym - wykrztusiłam z siebie.
- Chciałaś mnie zabić? - spytał rozdrażniony. Słodziaku, wróć! Westchnęłam ciężko, wytarłam łzy i poszłam po swoje rzeczy. Zamknęłam za sobą drzwi od łazienki i szybko się ubrałam. Wyszłam ignorując go stojącego osłupiałego prze de mną.
- Zadałem ci pytanie - odzyskał mowę łapiąc mnie za nadgarstek.
- A ja ci na nie nie odpowiedziałam.
- Chciałaś mnie zabić! - oskarzył.
- Tak! - wyrwałam się na sekundę, potem zostałam przygwożdżona do ściany.
- Dlaczego?! - warknął.
- Nie mogę ci powiedzieć - szepnęłam przestraszona. Matko boska on mnie zabije.
- Bo?!
- Bo nie. Puszczaj.
- Mów.
- Nie mogę - łzy zbierały mi się w kącikach oczu.
- Amanda - przymknął oczy zirytowany.
- On mnie zabije - szlochałam. Otworzył momentalnie oczy.
- A więc to ciebie wysłał ten kretyn - splunął zniesmaczony.
- Co? - zbił mnie z tropu.
- Ed. Chodziły pogłoski, że chce mnie załatwić, ale nie wiedziałem, że dosłownie. - puścił mnie mierząc moją sylwetkę. Usiadł na łóżku i spuścił głowę. - Czyli to była nie prawda - westchnął cicho.
- Co było nie prawdą? - podeszłam krok bliżej wiedząc, że nic mi jak narazie nie zrobi. Nie jest już zły? Ja... ja chciałam go zabić. Jezusie Chrystusie co ja najlepszego miałam zamiar zrobić?!
- Nie ważne. - warknął na co się znacznie wzdrygnęłam.Przygryzłam wargę kiedy podniósł na mnie zmęczony wzrok. - Nie zwróciłabyś na mnie uwagi gdybyś nie musiała. Prawda? - sama nie wiem. Nie? A może tak? Nie kręcą mnie nie grzeczni chłopcy, ale Lou. Lou jest fantastyczny. Zdałam sobie sprawe, że jestem obserwowana więc usiadłam koło niego wciągając głośno powietrze.
- Nie wiem. Nie. Napewno nie. Nie jesteś w moim typie... to znaczy jesteś, ale na pierwszy rzut oka nie. Nie kręcą mnie te wszytkie kolczyki i tatuaże.
- To co cię kręci - przerwał mi nagle.
- Ty sam. - zakryłam sobie usta rękoma. - Nie. Serio to powiedziałam na głos? - wybuchnął śmiechem.
- Tak. - puścił mi oczko. Człowieku. Chciałam cię zabić!!! Czy to do ciebie nie dociera?!
- To ja się będe zbierać. - wstałam zabierając swoje rzeczy. - Przepraszam. - szepnęłam.
- Ej - zawrócił mnie gdy miałam wychodzić - Dobrze wiem, że zrobiłaś to bo musiałaś. Ale Am. On nie musi wiedzieć, że cię zdemaskowałem. - przyciągnął mnie do siebie. - Nie chcę cię tracić - dodał szeptem, ale usłyszałam.
- Dowie się - łkałam. Przytulił mnie i ucałował w głowę. A moją jedyną myślą w tedy było: Co z nim kurde jest nie tak?!

Spaliłam to. Wiem. Nie wiem co się dzieje. Słońca proszę o komentarze one naprawdę pomagają. Im więcej kom tym lepszy rozdział więc Czytasz-----> komentujesz 
Next w środę x

wtorek, 1 kwietnia 2014

Rozdział 19

Zamknęłam za nami drzwi i uśmiechnęłam się do niego zalotnie. Wiedział co chcę zrobić i podobało mu się to. Chciał mnie dotknąć, ale pokręciłam przecząco głową karząc mu położyć się na łóżku. Wykonał moje polecenie czekając na rozwój akcji, ale jaki rozwój?! Ja nie wiedziałam co mam robić, byłam przerażona. Nigdy  jeszcze tego nie robiłam. Tak, ja jestem dziewicą. Chciałam stracić moją cnotę z miłości, a teraz stracę ją z moją ofiarą. Ja nie wierzę, że to robię.
Wzięłam głęboki oddech podchodząc do łoża. Leżał tam z głupkowatym uśmieszkiem. Wygrał. Tak jakby, ale wygrał. Nie wiedział co się stanie. A ja go nie uświadomię. Sięgnęłam palcem do miski z czekoladą i usiadłam na nim okrakiem. Jego ręce automatycznie powędrowały w górę. Po moich plecach, biodrach,  a potem na tyłek. Skarciłam go wzrokiem co skomentował śmiechem, ale zabrał dłonie. Ręką  przejechałam powoli po jego torsie zostawiając ślady czekolady jak i moich pazurów. Przygryzł wargę. Pociągnęłam  zębami za nią aby uwolnić ją z jego. Oparłam się rękoma o jego ramiona i językiem zaczęłam zjeżdżać wzdłuż słodkiej masy. Dotarłam do tasiemki jego majtek. Spojrzałam w górę i ujrzałam słodki uśmiech z rumieńcami Tomlinson'a. Strzeliłam gumką od jego bokserek i powoli złapałam za jego męskość przez materiał. Jęknął cicho co od razu mi się spodobało. Zaczęłam delikatnie go masować czekając na jego reakcję. Pociągnął mnie za włosy przyciągając do siebie.
- Am.. - zamruczał kładąc mnie na swoim torsie.
- Tak? - pocałowałam go w usta. Odwzajemnił pocałunek, ale po chwili przestał.
- Chcesz to zrobić? - cmoknął mnie w czoło głaszcząc po głowie.
- Taa.. - zawahałam się.
- Wiem, że nie chcesz - szepnął zrezygnowany - Nie wiem dlaczego chcesz to zrobić - zmarszczył czoło i ziewnął. Cały czas czułam jego twardą męskość tuż przy mojej kobiecości. Nie mogłam się przez to skupić na tym co do mnie mówi.
- Chcę. - oznajmiłam unikając jego wzroku.
- Powiedz mi. Robiłaś już to kiedyś? - spytał unosząc mój pod brudek.
- Oczywiście - pisnęłam. Umm... Kłamstwo.
- Amanda - nie wierzy mi.
- Nie. - zeszłam z niego powoli. Usiadł i przytulił mnie do siebie. Był taki słodki.
- To nic wielkiego kochanie. - cmoknął mnie w policzek. - Nie masz 40 na karku i męża od 20 lat. - zaśmiałam się cicho. Skąd on bierze te teksty?
- Taaa... Mam tylko przyjaciółkę na studiach i monotonną pracę od roku. - bąknęłam. Nie. Ona wcale nie była monotonna.
- Nie ma co się wstydzić - szepnął kładąc się z powrotem. - Chodź spać. Zrobimy to jak naprawdę będziesz chciała. - ułożyłam się obok. Nie będzie następnego razu.
- Dobranoc Tomlinson.
- Dobranoc kochanie - przyciągnął mnie do swojego torsu.
Nie spałam do 3. Zastanawiałam się nad moim 'celem'. Nie chciałam go zabijać. Za bardzo go polubiłam. Wysunęłam się z jego objęć i wyszłam do kuchni. Tam leżała moja torebka. Wyciągnęłam z niej telefon. 2 nieodebrane połączenia od Ed'a i sms od Cass. Najpierw sms 'Kiedy wracasz? Tęsknie x'. Odpisałam 'Jutro. Gdzieś cię zabiorę x'. W końcu nie długo zaczyna szkołę. Musi się wyszaleć. Oddzwoniłam do niego. Odebrał po 4 sygnale.
- Edward - powiedział zaspale, ale nadal formalnie. Wybuchnęłam śmiechem. Jego imię zawsze mnie bawiło. - Oh. To ty Black. Czemu nie odbierasz?
- Byłam zajęta.
- Jak sądzę Louis'em.
- No. - mruknęłam.
- I jak sprawy?
- Normalnie.
- Miałaś załatwić to szybko. Nie będę wiecznie czekał.
- Okej okej. Rozumiem. Dzisiaj to załatwię. - rozłączyłam się i schowałam telefon do torebki. Wyciągnęłam z niej za to nóż. Zwykły nóż kuchenny. Mam nadzieję, że da radę nim zabić. Pfu. Zabić. To naprawdę się dzieję. Mam zabić Tomlinsona za kilka chwil. Nie mam prawa odbierać ludziom życia. Nie mi dano decydować. Mój żołądek zrobił fikołka. Kręciło mi się w głowie i chciało wymiotować. Bosze. Nie, nie mogę. Na palcach wróciłam do sypialni. Przytulił poduszkę, na której nie dawno spałam. Wyglądał tak bezbronnie. Przełknęłam ślinę. Podeszłam bliżej i przyłożyłam narzędzie do jego szyi. Jedno zamachnięcie. Tylko jedno. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech. Podniosłam ręce do góry i przywaliłam w coś drewnianego. Kogoś ciepłe ręce trzymały mnie za ramiona. Otworzyłam oczy. Tomlinson stał obok mnie z przerażoną miną. Nóż był wbity w zagłówek łóżka. Święta matulo. Co ja chciałam zrobić?! Zaczęłam płakać jak małe dziecko. Chciałam go zabić. Chciałam... chciałam. Opadłam na podłogę nie zwracając uwagi na chłopaka stojącego na de mną.Chciałam zniknąć. Chciałam po prostu zniknąć.

Czytasz ----> Komentujesz ( uszanuj moją pracę. To dla mnie dużo znaczy)
Next w sobotę